nowych przeobrażeń, wyzwolenia młodości i wywołania na jaw cieniów marzenia. Mówiła sobie, że teraz chce w materyi rzeźbić potęgę ducha, stać się zarazem posągiem i rzeźbiarzem. Tłumaczyła się przed nieznanemi mocami, że nie grzech wcale zamieszkał w jej duszy i nie zdrada jakiegokolwiek ideału, lecz właśnie tajemna moc, która chce złamać zamki niewiedzy.
Nie były jej niemiłe szały oczu Łukasza, ani dziwnie zgięta linia jego ust, ani uśmiech, przejmujący do szpiku kości, uśmiech, co zdziera szaty i modlitwę wypędza z piersi na usta. Nieraz, gdy siedziała zdala, schylona nad książką, i miała oczy spuszczone, nieraz, gdy sądził, że jest do gruntu zajęta pracą gospodarską, przeszywała ją wszechogarniająca myśl nagła, ślepa ekstaza, żeby go uszczęśliwić... Nie mówiąc słowa, zdjąć suknie...
Niejednokrotnie drobny wypadek, szmer, głos daleki, sprzęt, stojący na drodze, odrzucał ten zamysł szatana na zawsze.
Łukasz doskonale panował nad sobą. Nie całował jej nigdy w usta, a w rękę całował szybko i nie patrząc.
Raz jednak bezwiednym niejako ruchem przykrył dłonią jej rękę, leżącą przypadkiem na stole. Gdy dłoń jej drgnęła nerwowo, stuliła się i zwinęła w sobie, począł do niej, do skurczonej, małej pięści szeptać czerwonemi ustami:
— Mały gołąbeczek, trusia bojaźliwa, mój ptaszek biały... Boi się czegoś, czegoś drży... — Boi się ręki, która ją głaszcze? Lęka się serca, co dla niej bije?
Ewa płonęła wszystkimi ogniami ciała. Uczuła, jak dusza roztapia się w jedną jedyną litość nad jego
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.