taki sam, jak u ojca, uśmiech radosny, ni to figlarny, ni to smutny, uśmiech ladaco i nie wiedzieć co, ukazał się na jej ustach. Spojrzała w wypłókane oczy. Zaśmieli się oboje wraz, jednako. Przypadli do siebie na chwilę: głowa do głowy, usta do ust, oczy do oczu. Staremu z pod powiek wylazły jakoweś quasi-łzy i wnet się skryły. Z piersi jęknęło jakoweś westchnienie — i przepadło.
— Dałabyś staremu ojcu troszeczkę tej świętości, skąpico jedna!... — szeptał cicho, patrząc z bezbrzeżną czułością na jej włosy jasne — jasne, kołysząc ją na sobie, jakby była sześcioletnią smerdą, którą huśtał na nodze...
— A to niech tatko sam sobie pójdzie do spowiedzi... — powiedziała kokieteryjnie, wodząc wargami po jego czole, między oczami, po policzkach.
— Ja... tego... Owszem, dziecko, ja pójdę. W tych dniach się nawet ma foi wybierałem.
— Ech!...
— Ale no! Jak honor kocham! Ja ci to mówię...
— Jak honor kocham, ale do cukierni...
— Cicho bądź, jędzo! To postępki ojca będziesz sądziła — he? Takie to mocne postanowienie poprawy życia?
— Gdzie ja tam sądzę!...
— Widzisz, Ewuś, ja już jestem stary, grzeszny człowiek. W starym człowieku, uważasz, to się tyle nazbiera grzechów, paskudztw, wiadomości... Cóż tam zresztą — ja! Grzeszny człowiek... Jabym tylko chciał, żeby na mnie nikt uwagi nie zwracał. Nic nie wymagam, to też niech i ode mnie nic nie żądają. Ja na
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.