Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Te ciasteczka i te, żal się Boże, cukry, poprostu śmierdzą. A przecie to dzień w dzień. Przecie to kosztuje! Jakże tu mama nie ma narzekać przed ludźmi?...
— Więc i ty żałujesz mi tej jednej małej, czarnej... — mówił rozdzierającym wyrzutem, patrząc w przestrzeń.
— Jednej małej — czarnej z pasztecikiem i jeszcze z czemś... I jeszcze z drugiem czemś, a czasami... A ileż to godzin traci się na wysiadywanie! Przytem te piękne rozmowy z Horstem.
— Właśnie tego nie rozumiesz tak samo, jak matka! Właśnie tego! Może być, nie przeczę, wysiadywanie bezczynne i bezcelowe, a może też być wysiadywanie, czynność, akcya, działanie! Tak, moje dziecko!
Złośliwy uśmiech wydobywał się na jej wargi, to też go powstrzymywała. Rzekła jeszcze:
— Jednakże wszyscy ludzie z pozycyą źle o tem mówią. Niedawno Rokicki przychodzi i prosto w nos mówi mamie: — Cóż pan dziadzia dobrodziej oczywiście w knajpeczce z Horścikiem... Już mama nawet mówiła, że wołałaby go nie stołować, żeby tylko tatki nie wyciągał. Bo jakże mama to wszystko może wytrzymać? Nie ma na to nerwów... Szarpie się, żyły ze siebie wyciąga...
— O, już są i te »żyły«... Naucz się tylko jeszcze tego ulubionego zwrotu mamy: — wbij zęby w ścianę! — to już przynajmniej będzie cały garnitur. Żyły i zęby! — Gdzie się co takiego dzieje? Nic, tylko przesady, tragedye, opery, hiperbole!