nieznane równiny, wśród zrudziałych ściernisk, które cichy deszczyk zlekka pokrapiał. Patrzała na poorane role o barwie brunatnej i rudej — i czuła, jak w nich pod deszczem rodzą się siły wieczne, z których powstaną znowu trawy, chwasty i krzewiny. Patrzyła na obłoki zwisające, jesienne zasłony polskich pól...
O jakie dziesięć wiorst od miasta chłop pokazał jej aleje zgliszczyńskie, kępy drzew i białą w nich kamienicę, zwaną pałacem. Ewa ścierpła na ten widok.
Wtedy to przyszło jej na myśl, że w tym pałacu wezmą ją przecie za kochankę młodego Szczerbica. Cóż ona powie? Przesunęli się przed jej zamyślonemi oczyma jacyś lokaje, fagasy, służące dworskie. Poczuła, że w duszy jej zrywa się znowu burza. Żeby zażegnać to najstraszniejsze z nieszczęść, postanowiła nieodwołalnie wracać do miasta. Prawie wszystkie pieniądze wydała już na furmankę. Zostawało jeszcze parę złotówek.
Chłop podwiózł ją do miejsca, gdzie z gościńca należało zboczyć na prywatną drogę dworską. Ewa kazała stanąć i wysiadła. Włościanin, odebrawszy swoją należytość, pomedytował zapewne na ten temat, czy nie udałoby się jeszcze cokolwiek wydębić, wreszcie zaciął konia i dobrodusznie pojechał dalej. Mogła teraz dowoli śmiać się ze siebie. Śmiała się też dowoli, brnąc po głębokim piasku szerokiej drogi. Doszła wkrótce do alei, wysadzonej odwiecznemi lipami. Przytulił ją do swego serca lekki, jesienny szum wielkich drzew. Pogłaskał ją po głowie roztrzaskanej podniebny szelest lipowy. Usiadła w rowie, na przykopie, pokrytej wilgotną, przyżółkłą trawą i wśród szeptania usychających
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.