Zimny blask spadał w okno, rozwidniał izbę, obchodził kąty, jak wzrok szpiega, — i znikał nagle w pomroce.
Już kilkanaście godzin Ewa siedziała na swym barłogu, szczękając zębami, w bólach. Czasami jeszcze zrywała się w szale i wałęsała po izbie. — Nadeszła Wreszcie godzina, w której ciągu straszliwe kurcze, wynikające wbrew woli, łamać poczęły raz za razem jej krzyż, brzuch, uda.
Szukając przeciwko nim ratunku, opierała się plecami o ścianę i, wobec każdego napadu, za pośrednictwem tłoczni brzucha, podległej woli, przychodziła sobie z pomocą.
Ręce jej, jak czujne pomocnice obdarzone rozumem, raz wraz badały tajemnicę dzieła, straszliwy akt, dokonywający się poza granicami rozumu. Usta były suche, jak drzazgi, język spieczony i chropawy. Kolana trzęsły się i nogi w łydkach kurczyły. Kilkunastominutowe ataki wzmagających się bólów poczęły powtarzać się, wzmagać, przeszywać na wylot, jak rozdzierający sztylet, jak cienka szpada, którą ktoś mściwy a rozszalały zadaje cios po ciosie. Strach i szał! Ręce chwyciły krawędź łóżka, stopy wparły się w słomę siennika. Przeraźliwe ognie poczęły latać po kościach i tańczyć przed oczyma. Najsroższy ból rozdarł wnętrzności na poły. Zdawało się, że ból ów rozsadzi kości i rozerwie nogi. Czuła w sobie zgrzyty czegoś twardego. — Wrażenie, że pół brzucha pękło. Jeszcze jeden, drugi ból, jakoby wbijano na pal... Ruchem rąk, bez wiedzy o tem, co czyni, namacała główkę dziecka. Dzika podnieta pchnęła ją w odmęt, wytwarzania nowego, świadomego bólu.
Oto wywaliły się barki małe, tułów... Nowonaro-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.