Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.


Ani złamanego szeląga, ani jednego strzępa, który możnaby sprzedać. Nic!
Siedziała przy oknie z oczyma wlepionemi we drzwi kloaki. Strzegła tych drzwi za dnia i w nocy, za dnia i w nocy przez dwa tygodnie. — Patrzała pilnie, czy z nich nie wyjdzie tajemnica. Mrowie wilgotne, nigdy nie doświadczane, łechtało ramiona, gdy myślała, że zajedzie wóz do przewożenia brudów, a obcy ludzie, chłopy cuchnące, z rozjuszonemi oczami, z pyskami pełnymi moralności wyniosą na światło tajemnicę. Była już jako tako zdrowa. Mogła chodzić bez wielkiego bólu. Wydalając się na miasto, przechodząc przez podwórze, przypasywała pod suknię gruby jasiek, żeby się przed sąsiadami okazywać, jak dawniej, ciężarną. Chodziła z umysłu ociężale, przewalając się z nogi na nogę. Gdy ją idącą wyszydzali żołnierze, oficerowie i młode piszczyki miejskie, wystające całemi popołudniami na rogach zaułków, śmiała się doskonale. Obsypywała ich wszystkich, (w myśli), najhaniebniejszemi wyzwiskami, które była, nie wiedząc o tem, posłyszała u progu szynków, — które zrodziły się w niej, we snach straszliwych, — które wylęgły się w jej duszy...
Jedno jedyne marzenie silne tak samo, jak moc życiowa, karmiło ją teraz i trzymało na nogach: uciekać!
Jeżeli zdoła uciec niepostrzeżenie, ślady mogą się zatrzeć do cna. Żyła tu pod obcem nazwiskiem, pod imieniem Róży Niepołomskiej, żony Łukasza. Któż ją odnajdzie w Warszawie, gdy tam zamieszka pod swojem własnem nazwiskiem? Wrócić do wolności, do piękności, do stroju kobiecego! Zarabiać na utrzymanie, jąć się