Leośka pokiwała nad niemi głowiną, uśmiechnęła się do nich przedziwnie, jakoś świadomie, mądrze a miłosiernie, i jedną po drugiej z szacunkiem pocałowała. Ewa nie spostrzegła nawet tego zachowania się Leośki. Jej oczy były zamglone od widoku znajomych sprzętów kuchennych. Służąca, zdobna już w całkowitą głupotę wyrazu twarzy i obfitująca w nadmiar kretyńskich ruchów, wciągnęła ją do kuchni. Sama, wierzchem dłoni obtarłszy wargi, weszła do pokoju. Ewa ze spuszczonemi oczyma stała obok komina. Czuła teraz, że krew ucieka z jej twarzy, że milionem szybkich drgań zdaje się spadać aż do ziemi, spadać dalej i dalej. Trzęsła się od śmiertelnego strachu, chwytała oddech i strzępy jakichś podłych, ohydnych myśli.
Odgłos pantofli! Drzwi do pokoju rozwarły się z trzaskiem. Ewa ujrzała przeraźliwy gniew w obliczu matki. Nie była to twarz, lecz pędząca chmura. Oczy wypęczniałe od straszliwych łez. Wielka twarz stała się dwakroć większa. Rysy twarde, szare, jakby z piaskowca wyciosane. Usłyszała krzyk, wyrwany z głębi piersi:
— Precz! Łajdaczka! Precz!
Dwie zaciśnięte ręce, kamienne pięści przeleciały przed oczyma. Uciszyło się serce. Już, już nareszcie!
Tak, lepiej, że już wybuchło — i że tak właśnie. Nareszcie spokój — i poczciwa, wyniosła, ostatnia pocieszycielka — pycha. Ewa zabrała się do odejścia. Cyniczny uśmieszek wygiął jej wargi. — Wycedziła przez zęby:
— Jeszcze dotychczas nie byłam łajdaczką. — Może teraz zostanę.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.