nie knuję nic złego przeciw niemu. Może pani teraz łatwiej zoryentuje się, że nie mogę odpowiedzieć na pytanie, czy go kocham.
— Przebaczyła mu pani, że panią opuścił?
— Nie wiem tego. Czyż ja mogę dziś wiedzieć?
Wyrzekłszy te słowa, Róża po namyśle wstała i z wdziękiem wydobyła z szuflady starożytnego biureczka dziwnie piękny safianowy portfel, w którego środku była oprawiona fotografia Łukasza z lat dawnych. Fotografia była urocza, pigment włoski bez retuszu. Łukasz na nim był uśmiechnięty złośliwie, ale porywająco, mądrze, głęboko. Oczy jego patrzyły, jak żywe. Zarost był inny, włosy wzburzone.
Ewa przywarła oczy... Róża usiadła na swem miejscu, nie wypuszczając z rąk fotografii. Siedziały obok siebie, stykając się niemal ramionami, zapatrzone w wizerunek Łukasza. Źrenice ich zaszły łzami. W oddali huczało miasto, czas leciał... One nie wiedziały, że upływa. Róża rzekła cicho:
— Teraz wydaje mi się już nie tylko we śnie, ale często na jawie, że go kiedyś spotkam nieskończenie stąd daleko. Wtedy on ujrzy moje przemienienie i zobaczy rany, które w gniewie i zemście zadał mojej duszy. Wówczas ujrzę go takim, jak tu, na tej fotografii... takim samym, jak był wówczas. Staniemy się znowu równi sobie, podobni do siebie, oczyszczeni z brudów, które nas pokryły. Pozdrowimy się wtedy, jak za wiosennych dni naszej młodości.
— Ale jak przyszła ta zmiana? Jakim sposobem tak nagle? — pytała Ewa z doskonale utajoną nienawiścią.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.