— Nie mogłam. Niech pan tylko zechce sobie wszystko uprzytomnić...
— No, tak. Skończmy!
Byli przy bramie prowadzącej do Łazienek. Weszli tam.
Ale ziemia pokryta była tającym śniegiem i rozmiękła głęboko. Musieli wrócić. W odległości kilkunastu kroków od tego miejsca stał szereg dorożek. Szczerbic wahał się przez chwilę, a wreszcie zdecydował się na propozycyę:
— Gdyby pani nie obraziła się na mnie, tobym poprosił, żeby wsiąść do dorożki i przejechać się po Łazienkach. Czas śliczny, a chodzić niepodobna.
Ewa była zmęczona, jakby przeszła kilka mil drogi. Nie mogła już iść. Zgodziła się, nie myśląc wcale o tem, co robi. Wsiedli do jednokonnego powozu z nastawioną budą i wolno zjechali w pustą zupełnie ulicę parku. Czarne, obmokłe drzewa, niezliczona ilość gałęzi, prętów i czarnych witek, rózg chwiejnych i polotnych zaścielała widnokrąg. Ewa siedziała w rogu powozu, patrząc przed siebie szklanemi oczyma. Nozdrza jej były wytężone od trudnego oddechu, ręce bezwładnie leżały na kolanach. Szczerbic patrzał na nią bez przerwy, nie mogąc nasycić oczu jej pięknością bez granic. Pukle jasnych, jasno-złotych włosów, wykwitające w tyle głowy z pod ronda czarnego kapelusza, z pod węzła czarnej wualki, rysy prześlicznej twarzy, jakby pochłonięte przez cienie zasłony, postać urocza tak blizka niego, a tak nieskończenie daleka... Doświadczył uczucia niewymownego smutku z prostej racyi istnienia doskonałej piękności, którą miał tuż
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.