lada dzień... — szeptała coraz ciszej... — Mąż mój pragnąłby... mąż mój...
Ewa siedziała bezradnie, zaskoczona w sposób jak najbardziej nieprzyjemny. Miała przy sobie około trzystu franków... Szczerbica. Doznawała formalnie łamania duszy kołem na widok męki tamtej. Wahała się przez chwilę, piastując jakąś niedorzeczną nadzieję, że może Angielka sama cofnie swą prośbę. Ale tamta nie miała zamiaru cofać tego, co wyrzekła. Twarz jej poryta została przez zmarszczki, brózdy, stoczona przez cienie głuchej rozpaczy. Ewa wstała ze swego krzesełka i, nie mogąc znieść błagalnego wzroku, ujęła chude a wypieszczone, bezsilne, żółte ręce.
— Mąż pani gra? — spytała skrycie.
— Tak, pani... — wyszlochała.
— Wszystko przegrał?
— Wszystko.
— Cały majątek?
— Cały, co do joty.
— Co do joty?
— Jeżeli pani nie może... Ja już odejdę, gdyż... Przepraszam...
— Ależ nie! Nie! — krzyknęła Ewa. — Pani nie pójdzie! Dam wszystko, co mam! Wszystko, niech pani weźmie.
Rzuciła się do komody, wydobyła wszystkie pieniądze i wcisnęła je w suche, drgające ręce. — Angielka nie mogła liczyć. Patrzyła z jakiemś roztargnieniem nieznośnem to tu, to tam. Kilkakroć wykonała ruch, jakby chciała powstać i, wskutek napastujących mdłości, wychodzić. Ewa zatrzymała ją jeszcze delikatnie, osadzając na miejscu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.