objęła okiem jakąś figurę, profil, pochwyciła jakiś gest — i szła dalej. Widziała dwu Duńczyków czy Szwedów, którzy śmiali się doskonale i gwarzyli głośno garnąc ku sobie, lub odsuwając bez cienia żalu stosy złota. Notowała sobie bezwiednie w pamięci zmiętoszone twarze strojnych kokot. Zapamiętała szczególniej jedną, wysmukłą, bladą, bardzo piękną, gdy, przegrawszy stawkę na inverse, przemieniła się w strzęp, w jakiś badyl złamany i odeszła, przymknąwszy czarne, dziwnie wydłużone oczy. Zamyśliła się przez chwilę nad obliczem starego człowieka, w którem malowała się niewysłowiona jasność duszy... Cóż tego tu przygnało? — marzyła chwilę. Wzniosła się szybko na jakąś wyżynę, patrząc z boku na posępne łuki brwi pewnego gentelmana i na zapadłe jego oczodoły, w których, jak w gniazdach, czatowała duma i żądza. Przez chwilę panował nad jej myślami wyraźny obraz życia jakiegoś dandysa z uczernionymi nietylko wąsami, ale i brwiami, później widok twarzy najoczywistszego hulaki, birbanta, knajpiarza, który się teraz zwijał w kłębuszek po kapitalnej przegranej i chuchał w swoje nieszczęście. I oto nagle, tak nagle, że nie mogła pojąc, co to się stało, poczęła myśleć o ojcu. Stanął przed nią, jak żywy, uroczy, lekkomyślny... Usłyszała jęk, zamknięty w jego sercu. Ujrzeć go jeszcze! Jeszcze tylko raz w życiu spocząć na jego piersiach, poczuć pieszczotę drżącej ręki, gdy głaszcze nią włosy i coś poważnie, bardzo poważnie, bardzo mądrze i wskutek tego bardzo śmiesznie wywodzi! Gdyby tu był! Czemuż go niema tu, gdzie jest cały świat? Czemuż przemarnował życie na szukaniu posadek, czemuż zadręczył
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/339
Ta strona została uwierzytelniona.