Gdy dostrzegł spojrzenie Ewy na siebie zwrócone, skierował się ku niej. Miała chęć, zamiar, powzięła nagłe postanowienie ucieczki przed tym człowiekiem. Podszedł i witał ją cichemi słowami. Nie mówiąc nic do siebie, odeszli z tego miejsca i machinalnie zbliżyli się ku oknom, gdzie było najmniej osób. Szczerbic zatrzymał się i mówił:
— Jak to szczęśliwie się składa, że panią tu spotykam! Właśnie miałem zamiar prosić, czyby pani nie zechciała zobaczyć się ze mną...
— Pan ma coś dla mnie? Wiadomość?
— Niestety! Nie mam nic. Nic! Pisałem do Paryża. Przepraszam... czy pani tu sama przyjechała?
— Nie. Przyjechałam z pewną parą Anglików Państwo Dwarf...
— Ach, Dwarf. Znam. Pani gra?
— Nie. Nie mam szczęścia.
— I nie chce pani zupełnie próbować?
— Nie mam szczęścia! — rzekła z rozdrażnieniem, które jej ani na chwilę nie opuszczało.
— Szczęście raz jest, drugi raz go niema.
— A pan wygrywa? — spytała, żeby tylko coś powiedzieć.
Wobec gwaru, panującego w tej sali, musiała nachylić się ku niemu i mówić głośno.
— Czy pani uwierzy? Wygrałem — i nawet dużo. Gram ostrożnie i tylko trente-et-quarante. Ale już jadę.
— Jedzie pan? — szepnęła, blednąc.
Oto teraz dopiero zadała sobie pytanie, cóż ona zrobi ze sobą? Dopóki ten Szczerbic był tutaj, była
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.