spokojna o siebie, choć nie chciała go widywać. Ale teraz... on jedzie?
— Pan do kraju?
— Do kraju... — mówił cicho, patrząc jej w oczy.
— Oczywiście...
— Pani tu myśli zostać, czy wrócić?
Coś jakby łzy zamigotały w jego wpatrzonych oczach.
— Ja... widzi pan... Cóż tam ja! Pan przecie wie. Pan jeden jedyny wie wszystko...
Rozpacz przetrąciła jej twarz. Stała, jak spoliczkowana. Spłoszona ręka poprawiła włosy, wymykające się z pod kapelusza. Szczerbic milczał. Patrzył, nie odrywając oczu, myśląc głęboko. Ciche westchnienie odemknęło jego wargi. Zaczął mówić:
— Może Niepołomski jest w kraju. Przecież powinien pani szukać, — prawda? Czy pani jest tego pewna, czy pani?...
— Czego pewna? Czego?
— Czy pani jest pewna, że on będzie szukał? Ja nie chcę powiedzieć o nim nic złego, — przysięgam pani! — ale sam nie wiem. Mówię tylko o istocie rzeczy. Czy pani jest pewna?
— Widzi pan... Widzi pan... Tego już nie wiem.
— Nieszczęsne, najbiedniejsze!... — szeptał w szale, zbliżając się ku niej, jakby ją ramionami chciał zasłonić od świata.
— Czego pan chce?
— Ja nic przecie — nic a nic! Tak sobie oto mówię.
— Więc po cóż to mówić? Nie wszystko można
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.