mówić. Człowiek subtelny nie mówi wszystkiego, co myśli, czy tam... czuje, wie...
— Pojadę do kraju, będę w Warszawie, poszukam... Może był u mnie, może tam w mieście... u żydka...
— Tak, tak! — szepnęła z zaciśniętemi pięściami.
— A może w domu u rodziców...
— Tam niech pan nie chodzi!
— Nie pójdę, nie pójdę!
— Ale ja cóż mam czynić ze sobą? — spytała z posłuszeństwem.
— Właśnie... Sądzę, że pani... powinna zostać...
— W Nicei?
— Przez czas pewien w Nicei, a gdy tu będzie zbyt gorąco, wtedy naprzykład, w Montreux, gdzieś w górach w Szwajcaryi... Pani napisze do mnie do Zgliszcz, dając mi znać. Bez adresu nie mógłbym skierować Niepołomskiego — w razie... Prawda?
— Tak.
— A więc pani napisze do mnie.
— Ależ ja... Niech pan tylko pomyśli... — zawołała raptownie, przypominając sobie. — Zdaje mi się, że pan rozumie, o co chodzi...
Mówił ze spuszczonemi oczami, prawie nie otwierając ust:
— Daję pani słowo, że teraz dla mnie nie będzie stanowiło żadnej literalnie różnicy, gdyż wygrałem, a już więcej grać nie mam ochoty. — Gdym tu jechał, — Wtedy, wyznaję, było mi trudniej, teraz... pokażę pani...
Mówiąc to, wydobył jednym zamachem z bocznej kieszeni surduta gruby pęk białych biletów bankowych
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/345
Ta strona została uwierzytelniona.