Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/347

Ta strona została uwierzytelniona.

odtrącać takiego głębokiego i czystego umiłowania, jakie niezmiennie mam dla pana! Że pierwiastki, które dałam innemu, nie wchodzą w zakres tego, to nie moja wina, to nie odemnie zależy.
— Ja pani teraz nie robię już wielkiej nadziei co do Niepołomskiego, — rzekł twardym głosem. — Zupełnie nie wiem, co to jest za człowiek. Nie wiem.
— Powiedz pan, jeżeli wiesz coś pewnego!
— Nie wiem. Jutro pojadę.
Uścisnął jej rękę i odszedł. Gdy go już straciła z oczu, nagle wysunął się z tłumu i podbiegł znowu. Nachylił się do samych jej oczu. Szeptał głosem przeszywającym:
— Wszakże dotrzymałem danego słowa. Nieprawdaż, pani Ewo? Dotrzymałem słowa co do joty, ale to co do joty! Tak, czy nie?
Usłyszała w tem zapytaniu krzyk duszy. — Ujrzała w jego bladej twarzy spazmy namiętności, w oczach rozpaczliwą żądzę, w ustach skrzywionych i dygocących błaganie, które za chwilę mogło wybuchnąć szlochaniem, zniewagą, przekleństwem. Z oczyma tak w nią wlepionemi, jak krzywe haki, stał nieruchomy, wahający się. Nagle bez pożegnania odszedł i znikł.
Ewa spoglądała za nim przez czas pewien, wyczekując, że jeszcze wróci. Pragnęła słyszeć jeszcze Jego przedziwny, zdyszany głos. Dawne echo przeżytych uczuć... Widzenie tych samych uczuć jakby z pod spodu, z innego punktu...
Chciała powiedzieć prawdę... Podziękować serdeczniej za wszystko co dla niej uczynił, zaprzeczyć temu, że jest względem niego niewdzięczna. Chciała