Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.

odbijało w sobie lampę elektryczną i salę, tworząc złudzenie dalekości. Jeden jakiś człowiek spał, siedząc przy stoliku, z głową, złożoną na rękach.
Nierychło podszedł do Ewy kelner, drab w wyświechtanym fraku. Między jego kamizelką i majtkami widać było kolorową, ale i tak brudną koszulę. Patrzył na Ewę podejrzliwie, z podełba, obojętnie podciągając portki, podpasane skórzanym paskiem. Kazała podać sobie fiasco dobrego wina. Skoro tylko przyniósł, duszkiem wychyliła kielich — jeden i drugi. Ciepło zwolna, zwolna rozszerzyło się w jej piersiach, ramionach, nogach. Ogień zamigotał w oczach. Wypiła jeszcze jeden kieliszek i z rozkoszą uczuła, że pokonane dreszcze uciekają za dziesiątą górę. Oparła się plecami o ciepłą poduszkę sofy i wnet zaczęła zapadać, zanurzać się, pogrążać w cichy półsen, półjawę. Wszystko ucichło, uspokoiło się. Słyszała dziwny szelest w uszach, — ni to skrzypienie częstotliwe świerszczyków jesiennych w ścierniskach na wsi. W oczach piasek gorący. Wczuwała się z rozkoszą w ciepłe smugi, błądzące po ramionach, po skórze głowy, po udach, po stopach... Nie chciała zasnąć. Żeby aby nie zasnąć! Już kilkanaście razy postanowiła zadzwonić na kelnera i spytać go, gdzieby tu, w Monaco, można znaleźć numer ogrzany w hotelu i pościel. Miała jednak nieprzełamany wstręt do draba, który jej wino podawał. Nie mogła wskutek tego udźwignąć ręki, żeby zadzwonić. Jednakże ani na chwilę nie utraciła przytomności i nie przymknęła oczu. Poczęła marzyć...
Marzyła, pogrążona w sen na pół zapomniały, że siedzi sama, jak zawsze, na stopniach z granitu, co