— Rzucałem papierowe bomby w strupieszałe polskie narodzisko...
— No, więc rzucaj pan sobie swe bomby!
— Ba! Kiedy nie warto. Kołtun skręcił polską duszę. A przytem i ja sam... Siła w ręce stężała... Siła w ręce...
— Ale kto pan jesteś? Nazwisko pańskie!
— Nazwisko? Nazwisko — Bandos.
— Bandos, — jest to literacki pseudonim poety Jaśniacha.
— To, to! Jaśniach...
W owej chwili oczy tego człowieka otrzymały siłę widzenia. Ramiona jego porwały się, brwi posępnie zsunęły, a między niemi wyryły się dwie pionowe zmarszczki.
— Kto panią uprosił do zajmowania się moją osobą i mojemi sprawami? — spytał głosem cichym a tak złowieszczym, że się o krok cofnęła.
— Sama się upoważniłam.
— Śliczny Apoloniusz z Tyany, zbawiający ludzi wbrew ich woli!
Mówiąc te słowa, bezwiednym ruchem poprawił na sobie surdut, wstał z krzesła i powtórnie przedstawił się:
— Jestem Rudolf Jaśniach — literat.
— Moje nazwisko — Ewa Pobratyńska.
Widocznie, nie mogąc ustać na nogach, siadł znowu i rozglądał się szczegółowo po tem miejscu. Brudny kelner, z hałasem rozsuwając krzesełka, odkręcił drugą lampkę elektryczną. Jasny blask padł na twarz i postać Jaśniacha. Ewa ujrzała dokładnie twarz
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.