Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/368

Ta strona została uwierzytelniona.

mień, przenikający wszystko na ziemi, — Agni ksiąg wedyjskich.
— Żegnam pana.
Wyskoczyła z pociągu i rzuciła się w tłum osób, zdążający ku tramwajom.




Nazajutrz o godzinie czwartej przyszła do portu. Padał drobny, rzęsisty deszcz. Pełne morze było siwe od pian. W zatoce panowała wprawdzie cisza, ale było ponuro i groźnie. Kadłuby statków przybyłych, wciąż dyszące i ociekające zużytą parą, wielkie żaglowce z mnóstwem poprzecznych rej, płaskie łodzie pełne słupów marmuru i płyt ciosowego kamienia, mnóstwo pak, beczek, kuf, worów. Ewa brnęła wśród bagażów po mokrem wybrzeżu i już zdala ujrzała Jaśniacha.
Zbliżał się do budki kasyera odchodzącego statku ulokowanej na wybrzeżu. Ewa dała mu znak ręką, żeby się zbliżył. Gdy nadszedł, niemal bez przywitania zażądała, żeby jej zwrócił pożyczone wczoraj trzy tysiące franków. Poeta zaczął rozpinać dziwnie obszerny waterproof i wykopywać z głębokiej kieszeni pugilares.
W trakcie tych czynności zapytał:
— Więc to pani nie pojedzie?
— Oczywiście, że nie pojadę.
— Mam pani oddać połowę — dobrze?
— Czego połowę?
— Wygranej. Dwadzieścia siedm tysięcy.
— Ma pan mi oddać moje własne trzy tysiące. Cóż za piła!