O, niebo!
Wiosenne, kwietniowe, rozkwitłe, przedwielkanocne obłoki płynęły i powiewały w głębokości niebieskiej. Jedne były śniade, w głębiach swych kłębów stalowosine, lub bure, ale obrzeżone pozłocistą białością, zrodzoną ze szczerego słońca, — inne fiołkowe i miłościwe dla oczu, jak bukiety, jak smugi fiołków. Za obłokami taił się tęgi błękit, jakoby przecudny bóg młodości z łukiem naciągniętym przez niezłomne jego ramię i z czujną chybką, pierzastą na cięciwie strzałą.
Obłoki, obłoki...
Widziały się, jakoby burza ciągnąca, jakoby przednie cugi i tabory gromów, jakoby sztandary i zwiastuny czyhających za skałami piorunów, piętrzyły się chyżo białemi masami, niby wierzchoły Alpów, a były jeno przeczystą pogodą. Tam i sam przemykał się wśród nich mars ciemnosiny, podobien do tarczy stalowej i, roztrącając rozkoszną słabość, a cichą dobroć siostrzaną, ukazywał za sobą okienko nieba wiecznego. Oto z głębin wznosiły się kłębami śnieżno-białe mocarstwa moce panowania, księstwa... Płynęły za ramę okna i ginęły. Ginęły tamże jakoweś wojny trojańskie, punickie, wędrówki narodów, pochody krzyżowe, zmagania się plemion trzydziestoletnie, rewolucye pełne zgrozy, krzyku i krwi... Rozwierały się wybrzeża skalne, które otaczają błękitny ocean bez początku i końca... Niosły się same obłoczki rozwiane, siewne i powłóczyste, nic o sobie i swej piękności nie wiedzące, a których istnienie było po to, żeby dać świadectwo piękności — i zginąć. Ciągnęły się wzajem ku sobie
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.