— Ach! — westchnął. — Z ochotą.
— Ileż jestem panu winna? Przepraszam, przepraszam za to pytanie po stokroć, po milion razy!
— Wygrała pani?
— Wygrałam.
Począł liczyć w pamięci, patrząc w okno. — Kilkakroć pociągnął ręką po czole.
— Wczoraj pięć tysięcy... dopomogła.
— Tak... A tak! Wczoraj pięć tysięcy.
— W Warszawie pięćset rubli.
— Tak, w Warszawie pięćset rubli.
— Droga...
— Wie pani, — nie mogę tak na razie. Ja obliczę — i powiem jutro.
— Nie, jutro nie! Wie pan? Oddam teraz dziesięć tysięcy franków.
— Nie należy mi się tyle!
— Jeżeli będzie cokolwiek nadto, — bełkotała pospiesznie, — to po obliczeniu zwróci pan Niepołomskiemu, albo... mnie samej. Jeżeli będzie za mało, to dodamy. Zgoda? Dziś bardzo mi się spieszy. Bardzo mi pilno. Pan to zrozumie i przebaczy!
— A dokądże pani tak dąży?
— Śpieszę się, muszę coprędzej!
Przelotne zwróciła na niego spojrzenie, gdy stał po drugiej stronie fotela blady, jak trup, z oczyma wbitemi w ziemię.
Wsunęła mu w rękę paczkę pieniędzy. Nie oponował.
Tylko ręce jego drgnęły, a brwi zsunęły się szybko. Miała już odejść i czyniła ruch ku przerwaniu tej rozmowy.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/370
Ta strona została uwierzytelniona.