«Fifty years hence, others will see them as they cross, the sun half an hour high;
A hundred years hence, or ever so many hundred years hence, other will see them;
Will enjoy the sunset, the pouring in of the flood-tide; the falling back to the sea of the ebb tide,
It avails not, neither time or place — distance avails not
— Co to jest, co pan śpiewa?
— Pieśń do wieków, wyciąganie ramion do rodu ludzkiego, do ludu, który będzie na ziemi, do tych, co przyjdą i zginą, jak my. Skarga i radość. Jakież słowo zawierało więcej pociechy i jakaż pociecha była smutniejszą nad ten głos jednego z gromady do jednego z gromady, który kiedyś cierpieć będzie na tej samej ziemi.
— Jakiś poetycki demokratyzm?
— My wszyscy, (zaczynając od Mickiewicza), weszliśmy w lud i staliśmy się ludem, (z wyjątkiem, oczywiście, paru świadomych karyerowiczów i wielu zupełnie niewinnych kretyniąt). Przeżywamy za lud dzisiaj, zanim on sam zacznie to przeżywać, wojny krzyżowe i wielkie rewolucye. — I lud je przeżywa, ale nie wie. My to przeżywamy za niego ze świadomością. Ten, kto się świadomie zgina w hak i zamienia w pas transmisyjny, kto się dobrowolnie zarzuca na ogniwa i na zębate koła świata, żeby go ze wszech sił ciągnąć, musi przecież wszystko wiedzieć o ludzie.
— Ale czy tylko nie jest złudzeniem to uczestnictwo poetów w ludzie? Ten, kto je z glinianej miski, ten, kto nie ma własnego łóżka, nie wiem,