Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/392

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie, — rzekła cicho, dotykając ręką jego ręki, — muszę panu powiedzieć, kim ja właściwie jestem. Musi pan to wiedzieć.
— A mnie to po co? Ja nie chcę!
— Ja... zabiłam swe własne dziecko.
Twarz Jaśniacha zesztywniała w tym samym, co przedtem uśmiechu, ale nie zmieniła się ani o jotę. Ręka jego poczęła gładzić łagodnie dłoń Ewy. Oczy były zwrócone na okrągłe i poszarpane cyple gór. Zdawało się, że nie dosłyszał tego, co powiedziała. Czuła tedy konieczność powtórzenia tego samego, wymówienia głośno... Ale przycisnął jej rękę, jakby na znak milczenia.
— Patrz, Ajaccio!... — mówił cicho. — Tam się w ciasnej uliczce urodził Napoleon, którego niedościgły Hoene-Wroński nazywa »człowiekiem całej kuli ziemskiej«. Pomyśl, ilu on ludzi zamordował, aby spełnić swe dzieło. Podnieśmy się ku niemu — i patrzmy mu prosto w oczy nieustraszoną źrenicą. Stańmy się jego następcami z ducha.
Już zwolna statek przybijał do przylądka, na którym stoi Ajaccio. Zanim skołataną nawę przymocowano linami do kamiennego bulwaru, widać było zgromadzonych tam mieszkańców głębokiej, zapadłej prowincyi. Zeszło się pół miasta patrzeć na przybyszów. Oglądano ze szczegółową bacznością każdą osobę kroczącą przez pomost, a szczególniej każde odzienie, niesione przez danego reprezentanta Europy na samotną wyspę Korsykę.
— Oj, do licha, Kielce! — jęknął Jaśniach. — Tylko w Kielcach, (no, — może zresztą i w Suwał-