Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ładny landszaft!
— A osobliwie też z tobą, kotku angorski, ceremonii nie będę stroiła.
— No i jakież kuku myśli mi cioteczka zrobić? Możesz ciocia licytować moje efekta. Owszem! Oddaję ciepłą rączką wszystko, z wyjątkiem taksa i portretu miss Daisy.
— To tam już moja rzecz, co z tobą zrobię w razie potrzeby. Ja tylko mam zwyczaj ostrzegać.
— Żebym nawet tak chciał, jak nie chcę, to na szatana! nie mam fenia. Pan radca świadek!
— Jednak na Marcelin w małem, ale za to w doborowem towarzystwie toś miał w zeszły czwartek.
— Jużeś ciocia wyszpiclowała! Coto za organizacya! Możebyśmy jednak o tem przez wzgląd... na obecność... panny Ewy...
— Patrzajcież, jakiś ty moralny... »Przez wzgląd na obecność...« No, ja cię, Horst, ostrzegam po raz drugi.
— Nie słyszałem.
— Żebyś tylko nie żałował!
— Gdzie ja tam będę czego żałował! Złudzenie! Niemia takiej rzeczy na tym padole, którejbym żałował.
— Na nieszczęście ludzkie. Za te pieniądze, coś je przełajdaczył na świecie, możnaby zbudować szpital na sześćset łóżek dla rakowatych!
— No-no — to już ciotka dobrodziejka domy dla rakowatych będziesz budować i to z własnych oszczędności. A o moich oszczędnościach i ich zużytkowaniu proszę zachować milczenie, powtarzam, milczenie, bo to nie należy do rzeczy.