— Nie.
— Dziękuję pani.
Usłyszała w tem podziękowaniu brzmienie głębokie, które, rzecz osobliwa, było również, jak poprzednie, podniesieniem duszy przez modlitwę, niby pryzmatem z tajemniczego kryształu, ukazującym odległe głębiny. Nikt jeszcze w życiu tak do niej wdzięcznie nie mówił. Uczuła się jak gdyby obdarowana, wywyższona i uczczona. Tkwiło w tem zawstydzenie i wdzięczność. Gasła poprzednia rozterka.
— Wyszedłem z domu, — mówił Niepołomski, niby to przyjaźnie i ze swobodą, jakby od dawien dawna łączył ich stosunek znajomości, a jednak ledwie chwytał piersiami powietrze. — Widziałem, że pani przyszła do ogrodu, że pani tu usiadła. — Bałem się podejść...
— Dlaczego?
— Bo tak mało panią znam. Myślałem sobie: obrazi się na mnie, jak na natręta...
Nie odpowiedziała nic na to. Tylko znów uśmiech bezwiedny, podczas gdy oczy na ziemię spuszczone.
Od kilku chwil zajęta była pytaniem, a właściwie sprawą, która ją całą znagła objęła. Chciała zadać pytanie i cofała się przed niem. Już, już postanawiała wyrzec i zamykała rozchylone wargi. Wtem dusza jej rzekła za nią.
— Czemu pan się rozwodzi z żoną?
Siedział przez chwilkę osowiały, jakby przytłoczony tem pytaniem. Potem odrzekł:
— Bo ją znienawidziłem.
— Żonę swoją?
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.