— Nie, — rzekła, — nie bywam tu nigdy.
— Czy tak? Więc i jutro... nie będzie pani?
— Nie. Przyszłam dziś, — mówiła cicho, głosem suchym, wyniosłym i rozczarowanym, — bo chciałam być sama przez parę chwil. Byłam dziś u spowiedzi, a jutro mam przystąpić do Komunii Świętej. W domu nie mogę mieć samotności.
Niepołomski przypatrywał się jej z pod oka tak badawczo, że nie była w stanie nie spojrzeć nań. Zatopił wzrok w jej oczy, jakby sondę, czy hak, usiłując wyrwać z dna prawdę. Widać ją wyrwał, bo zwolna tracił pewność siebie, a wreszcie stropił się i zmieszał.
— Powinienbym odejść, — rzekł cicho.
Milczała pokornie.
— Ale tak mi żal odchodzić... doprawdy... doprawdy... Więc pani dziś... u spowiedzi? To niespodzianka!
— Dlaczegóż to niespodzianka?... — spytała z prostotą.
— Wyznaję, że ja grzeszny dawno już nie oglądałem temi oczyma, pełnemi złości, człowieka, który dopiero co był u spowiedzi. Powiem nawet więcej, że nie odrazu uwierzyłbym, gdyby mi mówiono o istnieniu takich ludzi w surdutach i europejskich sukniach.
— Pan nie chodzi do spowiedzi?
— Nie chodzę.
— Dlaczego?
— Nie będziemy dziś o tem mówili przed jutrzejszym obrzędem.
— Ależ dlaczego?
— Spełniałbym rolę szatana, który zasiewa ziarna grzechu w czystej duszy.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.