Ewa patrzy oczyma, nawskroś widzącemi, w samotne, białe puchy, rozsiane tu i tam. Wstrzymuje oddech, żeby nie popsuć tkanin, wypielęgnowanych przez dnie i noce, wychowywanych przez słońce i ziemię. Nim przyjdzie podmuch zabójca, co je zniweczy, niechaj sobie samotnie dumają, niech śnią swój krótki, a na nic nikomu nieprzydatny sen. Nie ja, kwiatuszki, popsuję wasze głowiny... Nie ja... Przenigdy! Pokój wam...
Patrzą się w nią białe, okrągłe, nadobne oczy z czarnych a mokrych traw. Zapach niewysłowiony i milczenie. Oddech tajemniczego zakątka sieje w sercu uczucie rozkoszy i siłoczucie młodości. Ogromne krople rosy wiszą na każdym płatku kwiatowym, rosy wielkiej i ociężałej. Słońce olbrzymie, — boskie Savitri, — powstało. Czerwone światło upada w krople olbrzymie, jakoby połysk wielkiego miecza, słońce strąca każdą kroplę oddzielnie — to tu, to tam. Ciężko padają — pac... pac... Rosy padają w mokrą trawę. To w miody koniczyn, to w wiotką kulę ostromlecza. A te, co pozostały, Ewa ogląda każdą z osobna. Przykłada do każdej oczy i spogląda w wewnętrzny każdej świat.
Nad czarnym dachem strzelają w czerwone niebo dwa modrzewie, młodocianemi igły okryte, zielone tak, że serce bije ze szczęścia od ich widoku. W dole nad rzeką złocą się i palą ogniem jaskry. Szumi woda. Senna lekkość napełnia piersi. Wśród tej lekkości przyszło ocknienie. Ewa spostrzegła, że głowa jej zwisła za poręcz łóżka, kołdra spadła na ziemię, a całe ciało jest obnażone. Cichy śmiech objął ją słodkim, czarownym uściskiem na widok nagości własnego ciała.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.