teryalnej piękności, lecz właśnie spostrzegała malarską nieudolność. Spostrzegała nędzę, pucułowatą śmieszność barokowych (a raczej jezuickich) aniołów z wyzłoconemi skrzydłami do dźwigania pokładów kurzu. Rzucała się w oczy tłustość księżulów, rozsiadających się wygodnie w konfesyonałach, dreptanie starych jędz-dewotek ku uprzywilejowanym ławkom.
Czuła obrzydliwą niemoc duszy do przełamania tych zewnętrznych, cudzych wrażeń, do stłuczenia zewnętrznej skorupy kościoła, ażeby dostać się do wczorajszej jego treści. Były chwile, że ogarniała duszę rozpacz. Ewa chciała rzucić się do pierwszego z brzegu konfesyonału i wszystko to wyznać. Chciała i nie mogła. W ostatniej chwili, kiedy już rękę opierała na ziemi, żeby się podnieść, potworny śmiech ją wstrzymywał. Zapytana w owej chwili, odpowiedziałaby bez wahania, że to szatan szkarłatnemi skrzydłami okrył jej duszę. Czuła ciężar i duszenie. I najstraszniejsza rzecz: — doświadczała jakowejś satysfakcyi z tego powodu, że ma w sobie takie wzruszenia nieznane i nowe.
Przestała modlić się. Klęczała jeszcze, siedząc bezwładnie na ścierpłych nogach, z głową opartą o zimny mur. Oczy jej z niecnym uśmiechem patrzyły w głąb kościoła, gdzie jarzyć się zaczęły świece zapalone do nabożeństwa prymaryi. Tam to miała przystąpić do sakramentu Ołtarza. Rozległ się drżący dźwięk dzwonka. Cóż się z nią stało? Co się stało?
Jeszcze raz wzniosła oczy ku górze, porwała po prostu rękami za barki swą duszę i zatrzęsła nią ze wszech sił. Nadaremnie. Nic, tylko zaciekła duma, śmiech ze siebie.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.