Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

serce, w którem on panował, jak Bóg w świątyni. A teraz otoczyła ją nowa sfera życia.
Ujrzała, że tamte wiary, to są »kopczyki popiołu...« Ów cichy, drogi, tak mądry, szlachetny, który stał przy niej w dzień i w nocy, — teraz nareszcie odejdzie. Troski co go szarpały, nadzieje, które go niosły, i wszystko jego, a własne, teraz będzie obojętne. Czy mu teraz dobrze, czy źle, gdzie jest, — wszystko już jedno. Gdyby, leżąc na ziemi, wzywał pomocy, już nie odwróci ku niemu głowy. Jeżeli umarł, — Bóg z nim. Jakowaś bezgraniczna w duszy pogoda...
Cha-cha!... Mówił niegdyś, że wlała światło w jego mroczną duszę. Szli razem na szczyty gór, gdzie wybrane dusze z rodu ludzkiego wiecznie się w szczęściu weselą. Teraz to wszystko stało się »kawałem« w tłustym sosie, witzem z przeszłego życia... Precz z życiem minionem! Szukać jutrzejszego dnia!




Miesiące zimowe upłynęły w Wiedniu. Ewa i jej »mąż«, Antoni Pochroń, zajmowali mieszkanie na trzeciem piętrze w olbrzymim, nowym domu. Ponieważ mieli do rozporządzenia windę, nie czuli wcale tego, że mieszkają dość wysoko. Właściwie Pochroń odnajmował tylko dwa pokoje od dużego lokalu doktora Bandla. Pokoje te były wprost prześliczne. Ogromne okna, obramowane białym marmurem, wychodziły na zaciszną uliczkę. Poziom jednego z tych pokojów był nieco wyższy, niż poziom drugiego. Oddzielały je szklane drzwi, które można było otwierać tak szeroko, że tworzyło się z tych pokojów ogromną salę dziwnego a uro-