Było to życie liszki na liściu, wypijanie pokarmu, wygrzewanie się w słońcu.
Gdyby teraz Łukasz zjawił się wobec niej ze swą nerwową, niecierpliwą rozpaczą, ze swymi żalami, rozkazywaniem i nagłymi przeskoki od złorzeczeń, gróźb, klątw do próśb, uniżeń, całowania śladu jej stóp, — wypchnęłaby go chyba ze swego pokoju i zatrzasnęła za nim drzwi z piosenką wiedeńską na ustach. Zwolna wygasał w niej ten Łukasz, wygasał, jak ogień, — żarzył się, — leżał, jak węgiel parzący w popiele... Teraz już stygnie. — Już go niema. Nie czuła już w sobie ani strasznej rozkoszy ducha, — miłości, — ani przerażenia wobec spełnionej zdrady. Spokojna pustka, — nic więcej. Pustka ta była jak ziemia w podwiośnie, nie okryta ani jedną trawką, leżąca spokojnie pod ciepłem słońcem.
Ewa mogła teraz patrzeć w przepaść swych grzechów. Nie czuła do nich wstrętu, jak w Paryżu. Ziewała na ich widok. Pojmowała ohydę grzechu rozpusty, ale nie mogła zdobyć się na nic, coby z niej mogło wyrwać.
Nad wszystkiem panowało jedno pragnienie: nie dopuścić do siebie wspomnień o miłości, nie dać im nigdy zapanować w duszy. Nie pożądać z ducha, nie kochać sercem, nie płakać za minionym uśmiechem najdroższych ust, za brzmieniem głosu. Trwać tylko, trwać w spoczynku zapomnienia. — Nie czuć w sobie serca, gdyż bez serca jest dobrze, a z sercem straszliwie.
— Zdradziłeś mię, — mówiła teraz w głębi siebie, — ty pierwszy mię zdradziłeś. Szłam za tobą na koniec świata. Tobie pierwszemu oddałam bezsilność
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.