to ten człowiek siedział swego czasu razem z Pochroniem w cukiereńce dalekiego miasta, kiedy to do chorego Łukasza przyjechała. Był-to Płaza-Spławski, który zresztą nie używał oficyalnie hrabiowskiego tytułu.
Ubrany był w jakiś czarny, beżowy kostyumik i buciki pochodzenia rosyjskiego, (»sapogi butyłkami«), których cholewy były skutecznie ukryte pod nogawicami spodni.
Kołnierzyka koszuli jakoś nie było widać za stojącym kołnierzem kurteczki, — może zresztą przez oryginalność. Płaza-Spławski miał wybite lewe oko. To oko było zasłonięte dwiema powiekami, które nie schodziły się całkowicie. Przez tę szczelinę biaława martwa masa przezierała, jak spokojna pustka... Dół, w którym, jak w więzieniu bytowało owo oko, przerośnięty był kilkoma szwami, idącymi ku brwiom i w kierunku nosa. Drugie oko patrzyło i pilnowało spraw świata za obadwa.
Plaza-Spławski był małomówny. Jego twarz sucha i jakby wyrżnięta z kości była zawżdy nieruchoma, spokojna, zimna i bez uśmiechu. Trudnoby nawet było wyobrazić sobie na tej twarzy uśmiech. Możnaby powiedzieć, że uderzały w niej wyżłobione rysy smutku, gdyby nie to, że ów smutek był tak specyalnego rodzaju. Drzemała w tej fizyognomii jakaś niewesoła a groźna rozwaga, czujna baczność wielkiego rozumu, która wątpi o wartości przedsięwzięć. Z paru wzmianek Pochronia Ewa domyśliła się, że to Spławski właśnie nosi niezbyt polskie zawołanie drania. W istocie, okazało się później, że razem byli na wojnie transwalskiej, razem prowadzili interesy w Klondyke i innych pun-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.