kilka zaledwie osób. Dwu Anglików, jedna Angielka i trzy wstrętne Niemkinie, bełkocące bez przerwy i tylko między sobą o tem, że morze tu jest piękne, morze jest bardzo piękne — nicht wahr? — morze jest bardzo piękne — o, ja! Wreszcie oficer marynarki francuskiej. Z owych »Anglików« pierwszy nazywał się Sapalski, a był z pochodzenia... Niemcem; drugi zwał się Herman Landau, co również słabe dawało świadectwo o jego anglosaskości. Rzeczywistą była tylko Angielka, a to już stwierdzały, gdyby nawet chciała zaprzeczyć, jej zęby, fryzura, kodak i t. d. Właściciel hotelu z miną profesora farmakognozyi, z krzywemi binoklami na nosie, które stale spadały i to w sos pomidorowy, gdy go osobiście do stołu podawał z pieczołowitością, godną subtelniejszego specyału, czułe sprawił wrażenie rybami morskiemi i dwakroć obnoszoną pieczenią. Za to inne jego frykasy, nie wyłączając sera broccio, (po korsykańsku brucz), zgromadzona publiczność międzynarodowa, z wyjątkiem młodego wilka morskiego, miała ostentacyjnie za niemożliwość. Młody oficer był czarny jak murzyn. Miał przepyszne, lśniące oczy, którym samochcąc dodawał wyrazu burzy morskiej. Golił cały zarost z pozostawieniem włosów na podgardlu. Włosy nosił długie, spadające pasmami.
— Zupełny Camil Desmoulins... — mruknęła Ewa do Jaśniacha, patrząc zresztą dla niepoznaki na opatrzonego właściwym brzuszkiem Hermana Landau.
— Tamten! Ba, jeszcze jaki! Cóż za wspaniała fizys. Śnią się takiej bestyi wielkie czyny, gdy wyjeżdża z tej zatoki na jakimś tam torpedowcu! Jak to on musi mierzyć wzrokiem burzliwe wały pod Monte-Rosso!
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.