— No, mój ślub z nim.
— Więc nie pojedziesz ze mną do Ameryki?
— Do Ameryki! Skądże znowu taki pomysł... Muszę przecie wszystko rozważyć, roztrząsnąć...
Poprawiła się na swem krześle i zwróciła na Szczerbica oczy uprzejme, jakby obydwoje byli na raucie i prowadzili miły, flirtowy dyalog. On siedział wciąż na ziemi przytłuczony razami słów.
Mówiła kokieteryjnie, ze skromnością spuszczając oczy:
— Ile razy narzeczony... opierał się na mnie, wierz mi, zawsze myślałam o tobie.
— Po cóż kazałaś mi tu przyjechać? Dlaczego przysłałaś taki list? Czemu mię wyrwałaś ze Zgliszcz, żeby mi to powiedzieć?... — pytał w szaleństwie rozpaczy. — Powiedz, czemużeś to zrobiła?
Z prostotą:
— Nie wiem.
— Któż to jest ów człowiek?
— Poco ta wiadomość?
— Mów-że!
— To jest pewien... przedsiębiorca, współwłaściciel kopalń złota w jakiemś Klondyke. Ja właśnie mam jechać do Ameryki, ale z nim. Więc czegóż ty chcesz ode mnie i dręczysz mię. Przecie z dwoma naraz nie mogę jechać do Ameryki.
— Powiedz mi przynajmniej, co ja mam teraz zrobić. Czy mam cię opuścić i wracać do Warszawy.
— Ach, ja takich rzeczy nie wiem!
— A czego ty chcesz? Czegobyś ty pragnęła? Ja zrobię wszystko, co mi każesz zrobić.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.