— Kiedy ty jesteś słaby człowiek. Hrabia-muzyk. Ty nic nie możesz zrobić. Nic. Gdyby ci odebrać pieniądze, to cóżbyś ty robił nieszczęśliwy? Wyrzuciliby cię zaraz z pierwszorzędnego hotelu na ulicę i tybyś na ulicy umarł szlachetnie z głodu. Chwalisz się, że zrobiłbyś majątek, ale sam przecie wspomniałeś przed chwilą, że jesteś słaby, lecący za wiatrem. Twój największy czyn, — to gdy odbędziesz podróż do Nicei, albo na karnawał do Rzymu... Prawda? Mężny jest ten, kogo niepodobna zniszczyć, który po stokroć wstanie z ziemi i wydławi, wydusi wrogów. Silnym jest ten, kto może być zwyciężonym dopiero przez śmierć, lecz nie przez żyjących ludzi. Takiego trzeba zabić, żeby go zwyciężyć, gdyż dopóki żyje, — z nim jest zwycięstwo nad ludźmi...
— Cóż ja pocznę nieszczęśliwy?... Twój narzeczony to taki właśnie człowiek niezwyciężony?
— Ty jesteś najmilszy mój komtuś Siżyś... Czy wolno mi będzie pocałować twe czoło, zawierające niedołężne myśli, twoje śliczne włosy tak starannie rozczesane, twój przecudny wygonik między śmiesznie zsuniętemi brwiami, gdzie właśnie przebywa czysto polska bezmyślność? Będę cię zawsze, zawsze kochała... Tyś mię jeden zrozumiał...
— Gdybym mógł, gdybym cię mógł zrozumieć! Zabiłaś mię! Postąpiłaś z moją duszą, jak owi straszliwi żydzi z ciałem świętego Szczepana: ukamienowałaś ją! Już nie wstanę z pod tych kamieni.
Nie podniosła zwieszonej głowy.
Rozpacz nieuciszona, nie znajdująca ujścia, rozpacz ciskająca człowiekiem jak sprzętem, pchnęła go z miejsca.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.