Wywrzaskiwał to tak donośnym głosem, że pewnie go było słychać na ulicy. Ewa czuła to już oddawna, że o to chodzi. Widziała tajemnym wzrokiem, czuła zapomocą zimnego drżenia w całem ciele, że stoi przed nią nie szuja, nie gość jej codzienny, lecz jakiś upiór Jaśniachowy. Prawda była w jego przeszywających oczach i w jego ustach twardo zamkniętych. Miała obrzydłe uczucie, że coś w niej pęka, wali się w gruzy... Jeszcze chwila i z klątwą czy jękiem na ustach runie przed nim na kolana, legnie, jak pies nieruchomy, u jego stóp. Zachichotała jednak całym Wysiłkiem woli, jak wówczas, gdy się rozbierać zaczęła, na modłę śmiechu dziewek ulicznych.
— Znam ja się na tych pokusach Posada! Znam i te posady.
— Jak? »Znam i te posady«. Uważasz... Nie zbliżam się po rozkosz do kobiety, której nie kocham. Ciebie nie kocham przecie. Rozumiesz? Więc jakiż podstęp? Co? Jeden mędrzec starożytny, Pythagoras, tak mówi: »nie poddawaj się rozkoszy zmysłowej, dopóki nie poczujesz, że ona jest niższą od ciebie«. Uważasz?
— Uważam. Gadanina... »Niższa od ciebie...« Od was wszystkich sto, tysiąc razy wyższą jest wasza rozpusta.
— Rozpusta, — tak. Ale, siostrzyczko, rozpusta, — sama przez się, nie istnieje. Rozumiemy się? — Sama przez się... My ją w sobie wytwarzamy zapomocą słabości naszej woli i układu naszych stosunków. Ale istnieje miłość, którą znowu poniżyliśmy aż do rzędu rozpusty. Rozpusta jest to wynalazek. Podobno
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.