— Księżniczka Vaughan... — wyszeptała, patrząc przez mgłę łez na daleko rzucone końce woalki, na twarz i czarodziejski uśmiech Marty. Tamta spostrzegła jej łzy. Nachyliła się z drapieżnie wzniesionemi brwiami, z twarzą gwałtownie litosną, ścisnęła ze wszech sił rękę Ewy i szepnęła jej tajemnie:
— Nie płacz! Cicho mi zaraz! No, cicho! No, już cicho, ty, Ewo... Chcesz, będę ci po imieniu mówiła? Chcesz mię za siostrę? Już cię lubię, — a kto wie, kto wie, — może pokocham...
Ewa ścisnęła jej ręce. Nie spostrzegła się, że siedzi na głównem siedzeniu obok Bodzanty, a księżniczka Vaughan naprzeciwko niej, na ławeczce. Chciała się podnieść i protestować, ale konie ruszyły. Wolant z grzmotem i hałasem wjechał w bramę hotelu, wytoczył się na ulicę i pomknął chyżo. Młode konie sadziły skokami. Nim Ewa ocknęła się ze swego oszołomienia, już miasto znikło. Cegielnia, jakiś wiatrak samotny, podmiejski, ubożuchny domek, — wnet potem folwark, wystawiający na gościniec ordynarne tyły swych obór... Szum starej alei lipowej, obłamanej i poobdzieranej w sposób iście folwarczny i polski... Przemknęły te drzewa stare, minęły, jak melodya dawno znana, której nie sposób już przypomnieć... Oto wieś długa, szara, drewniana, nieskończoną linią chałup, obórek i stodół wpoprzek przecięła szosę.
— Widzi pani, — mówił Bodzanta najoczywiściej dla zawiązania rozmowy, — ile to tu domów, ile stodół, obór i chlewów! Dla każdej krowy osobna obora, dla każdego prosięcia osobny chlew, który, oczywiście, licho wie, ile razy więcej wart, niż jego mieszkaniec.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.