— Pani wczoraj przyjechała z panną Martą, — prawda?
— Tak, wczoraj przyjechałam.
— Czy pani z Warszawy? — spytała ciekawie.
— Nie, teraz nie z Warszawy.
— Myślałam... Jeszcze pani nie widziała zapewne ani ogrodu, ani fermy, ani oranżeryi, ani biur? Nie?
— Przed chwilą wstałam...
— To ja panią oprowadzę... dobrze? Na imię mi Jadwiga. Nazwisko? Ale co tam po nazwisku? która z nas ma nazwisko?
— Jakto? — krzyknęła Ewa, mimowoli podnosząc rękę do oczu, — czyż i pani?
— Czy i ja byłam dziewką publiczną? Och, jeszcze jaką, jeszcze jaką!
Przez chwilę szła z oczyma spuszczonemi, z rękami w kieszeniach fartucha, śmiejąc się cicho. Nagle zwróciła na Ewę spojrzenie, mierzyła ją oczyma i zapytała:
— A pani znajduje, że jest to wogóle ohydne? Nieprawdaż?
— Nic nie wiem, pani. Jestem ciemna, jak robak...
— Ja znajduję, — trzepała Jadwiga, — że miałam prawo tak postępować, jak postępowałam. Było to życie takie samo, jak każde inne. Pani nie znajduje?
— Nie wiem.
— Czy świat, czy społeczeństwo, czy ktokolwiek stracił co na tem, że ja miałam tak zwany stosunek z najrozmaitszymi drabami? Nie wiem, czy ktokolwiek zyskałby co na tem, gdybym była oddawała się tylko jednemu. Moje ciało należało i należy do mnie. Ponie-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.