lepszego wzoru Korniłowicza, szkodziło nieco całokształtowi widoku. Ale za to, gdy młodzież ze wszystkich trzech oddziałów szkoły, ze stolarni, z koszykami, oraz inni obecni na popołudniowej lekcyi rysunków, (widocznie na cześć Bodzanty), zaśpiewali nieoczekiwanie przepysznym, młodym chórem, chwytającym ducha i zapierającym oddech:
Polały się łzy moje czyste, rzęsiste,
Na moje dzieciństwo sielskie-anielskie,
Na moją młodość górną i chmurną,
Na mój wiek męski, wiek klęski...
wrażenie ławek zatarło się. I owszem niewysłowione uczucie wzniosłości ogarnęło obecnych. W jednej z sal sąsiednich, barokowej, jakby wyjętej z Wersalu i przeniesionej do Głowni, mieściła się biblioteka i dawna galerya obrazów. Usunięto z niej niektóre malowidła, bo zostały puste miejsca na ścianach. Były tam reprodukcye Michała Anioła i Andrzeja del Sarto w doskonałych kopiach, wieczerza Leonarda, Zdjęcie z krzyża Ribery, święta rodzina Boticellego i wiele innych. Pan Malinowski, stojąc w tej sali, zamyślił się głęboko, a potem grzecznie i napół smutnie zapytał:
— Czy niema obawy, żeby tak piękne obrazy uległy zniszczeniu przez nieświadomą młodzież z folwarku?
— Dzieła sztuki podlegają zniszczeniu... — odrzekł Bodzanta. — Jeden z tych obrazów, kopię mej umiłowanej, prześlicznej Magdaleny, (z willi Borghese), Andrzeja del Sarto znalazłem u jednego z kuzynów na strychu. Zatykano nią dymnik. Co do nas, kła-