Ewa ujrzała tam Martę jak gdyby po raz pierwszy. Marta stała wśród tłumu dzieci, ubranych w szare szlafroki z żaglowego płótna. Sformowało się ogromne koło i jednozgodnie zanuciło:
Przyszła żabka tuż nad wodę,
Gdzie kaczuszki siedzą młode,
I przysiadła na dwie łapki,
Jak to zawsze czynią żabki.
Chór dziecięcy zaniósł się od radości, od śmiechu duszy. Płowe włosy Marty zalśniły na słońcu, jej bławe oczy i rozchylone usta stały się dziecięce, naiwne i cudne, jak u sześcioletnich bywalców ochrony. Zaniosła się od radości, jak dziecko:
A kaczuszki przepływają,
Z niepokojem się pytają:
Gdzie jest mama? Chcemy mamy
Ciebie wcale nie wołamy...
Rzucono jeszcze okiem na szereg izb starców i kalek, którzy się mieścili jużto w oddzielnych izdebkach, już po kilku w obszerniejszych pokojach. Poczem wszyscy goście wyszli do parku.
Starodawny park roztaczał się daleko. Główna aleja posępna i głęboka ciągnęła się nad stawem, zamkniętym w ramy czarno rudych świerków i wielkich olch. Chmury przeciągały nad owym stawem i odbijały się w jego oliwkowej toni, w głębinie cichej i ciemnej. Malinowski zatrzymał się na moście i zwrócił się do Bodzanty z zapytaniem:
— Nie żal panu było ofiarować tak cudnego majątku?