kich butów, jakie mu się spodobały... — wtrąciła Marta.
— A był i nawet jest... — potwierdził Łumski. — Ale mu już te kaprysy wywietrzały z głowy, gdy mu gmina zaproponowała, żeby szedł, gdzie go buty poniosą...
— Więc pan wszystko oddał, cały majątek? — spytał nagle Malinowski. To ciekawe!
— Niestety, — odrzekł Bodzanta powoli, ze spuszczonemi oczami, — niestety, nie cały majątek oddałem...
— A, — więc są jeszcze węzły... które pana łączą z »burżuazyą i wyzyskiwaczami«.
— Tak, są jeszcze takie węzły... — rzekł Bodzanta. — Zostawiłem dwadzieścia kilka tysięcy rubli,które są zapisane, jako własność prywatna mojej córki. Pobieram od nich procent.
— Procent... Więc » wejście w lud« i tak dalej?...
— Tak, tak. Postąpiłem jak gracz, który ciska pieniądze w Monte-Carlo, albo jak człowiek, który się wdał w amerykański pojedynek. Wszakże są ludzie, którzy przegrywają całe majątki. Są ludzie, którzy majątki tracą w taki lub inny sposób. Otóż ja powinienem być poczytywany i sam się uważam za bankruta, czy za złego gracza. Przegrałem mój ojcowski majątek. Oto wszystko. Ale mam córkę...
Marta siedziała na.poręczy mostu, spalona od wstydu, w ponsach, nieszczęśliwa, gryząca wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem. Łumski poświstywał od niechcenia.
— Vulgus est caecum... — mówił Bodzanta
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.