jeszcze z funduszów Bodzanty, wzniósł był sanatoryum dla robotników, »dotkniętych« suchotami. Gdy kasa Bodzanty wyczerpała się, sam sobie radził. W sanatoryum leczył »przypadki« cięższe. Formy lżejsze kurował w domkach, które wznosił bez przerwy. Skąd brał pieniądze, — o tem możnaby tomy pisać. W takim domku, który miał zawsze ściany cudacznie wysokie, okna monstrualne i inne higieniczności, były od południa werandy dla chorych, a od wschodu odosobnione pokoje dla rodzin. Rodziny zjeżdżały razem z chorymi. Dzieci szły do szkół różnego rodzaju, (freblowskich elementarnych i dwu wydziałowych), a żony i dzieci starsze pracowały w halach. W halach, zbudowanych wyżej na jednym ze wzgórków, dr. Mazurek wespół z Bodzantą wytworzył najrozmaitsze zajęcia. Rozwinięto tutaj szkołę-fabrykę wyrobów artystycznych pod kierunkiem pewnego rzeźbiarza. (Dr. Mazurek był maniakiem mniemania, że ludzie chorzy »powinni« zajmować się sprawą sztuki, że chorzy posiadają głębszy świat odczuwania i szerszy zakres widzenia w świecie ducha, nieznany ludziom zdrowym...). Niektóre roboty, (wytłaczania artystyczne opraw, wypalania na drzewie i t. d.), wykonywali sami chorzy, o ile, oczywiście, Mazurek znalazł, że mogą. Nadto rodziny chorych stanowiły płatną obsługę sanatoryum, (dozorczynie, praczki, pomywaczki i t. d.). Instytut na »Mazurkowem« rósł wciąż i w oczach niemal tworzył cudaczne osiedle półprzemysłowe, półsanatoryjne. Ludzie, zwaleni z nóg przez chorobę, nie byli tam wyrwani ze świata i odrzuceni na pół-cmentarz, nie umierali w próżni, lecz żyli jeszcze wśród szczę-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.