Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

czarny i biały, wymijając się uroczo, raz wraz podpływały do kamiennego bulwaru, żeby chwytać kawałki chleba, które im rzucał dawny ich pan. Gdy Ewa zbliżyła się do samej wody, spostrzegła mnóstwo grubych, ciemnych karpi, które również chwytały pożywienie. Otwierały się ich żarłoczne, okrągłe paszcze i z ciapaniem nieustającem połykały rozmiękłą papkę chlebową. Słońce sypało żarem i lśniło siarczystą łuską na ruchomej chełbi wodnej. Czasami głośnej westchnął wiatr. Ewa usiadła na stopniu i poczęła patrzeć na uwijające się ryby, na piękne zwroty łabędzi. Cieszył ją bezmyślnie widok pożerania jadła przez biedne, wodne stwory. Zamyśliła się i zapatrzyła. Była nie tam. lecz gdzieś daleko. Nie o tem myślała, co widziały oczy, lecz, — możnaby tak rzec, — o wszystkiem. Przypatrywała się jedzeniu, a myślała, czem ono jest na świecie bożym. Mierził ją, jakby świerzbił ten widok, ale i zachwycał. Budził tajemną, duchową odrazę, ale zarazem przerażał swoją silną pięknością. Rzucała sama okruszyny rybom i z przyjemnością słyszała syk łabędzi, usiłujących odegnać ryby, wydrzeć im jadło. Ich długie, piękne szyje wyciągały się, jak arkany z grubych lin, dzioby się rozwierały nad ciemnymi grzbietami karpi.
Długo trwało milczenie. Naraz Bodzanta rzekł z jąkaniem, które go opanowywało zawsze, gdy był mocno wzruszony:
— Ta woda... ta woda, po której pływa biały i czarny łabędź... Mijają się na tej wodzie, jak dzień i noc. A zawsze... zawsze... do mnie o to jadło wyciągają szyje...