ująć w formułę umysły wszystkich razem Heraklitów i Empedoklesów, Helmholtzów, Du Bois Reymoudów Thomsonów, Jamesów Clerków Maxwellów, jeżeli się zabiorą do jej traktowania, jako zjawiska podlegającego dokonaniu. Natomiast ja jeden wiem, czem są rewolucye, ponieważ ja je stale stwarzam. Ja z rewolucyi żyję, a ona żyje ze mnie. To też kiedy się zjawia przed oczyma ludzkiemi, gapie wskazują na ciebie, wołając: auctor! A wówczas, w tejże chwili ja z niej korzystam, poczciwy małżonku z komedyi Macchiavellego, który wierzysz w Mandragorę, lekarstwo na sposób poczęcia dzieci przez dziadów, z kobiet młodych, tęgich i pełnych żądzy. Słyszałeś? Ewo, idziemy!
— Idziemy... — rzekła, powstając z miejsca.
— Ewa idzie... z tobą? — zachłysnął się Boazdnta...
— Tak. Dość ma waszego blekotu cnoty. Bodzanta pochylił się, jakby miał biedz ku Ewie.
Wielka jego figura zakołysała się naprzód i wtył w owej chwili Ewa tylnemi drzwiami wyszła. Za nią, Płaza-Spławski.
W Warszawie, wbrew obietnicom, nie zastała Niepołomskiego. Zapewniano ją, że przyjedzie lada moment. Zastała natomiast Pochronia. Ten był w ostatniej nędzy. Mieszkał w izbie na czwartem piętrze. Szło się do tej izby po krętych, kamiennych schodach. Izdebka była ciasna, tuż pod dachem, nizka, z oknem wychodzącem na cuchnące podwórze-studnię. Na domiar złego Pochroń był ciężko chory. Gdy Ewa przyszła tam po raz pierwszy w towarzystwie Płazy-Spławskiego,