Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie gadaj mu, żem tu była. Słyszysz?
— No, słyszę. Także nie miałbym nic pilniejszego!... Przecież to nie jest rzecz przyjemna.
— A tak...
W tej samej chwili oddawała się wyuzdanemu marzeniu: wstać ze swego miejsca, iść przez te drzwi na palcach, rozsunąć graczów, paść z krzykiem radości na serce ojcowskie... Jeszcze bije na ziemi to serce.. Słyszała w marzeniu, jak bije... Nazwała siebie samą najohydniejszem ulicznem wyzwiskiem, wstała, skinęła na Horsta i wyszła z nim.




Po upływie dwu lat, (i wyjściu ze szpitala), Ewa znalazła się na bruku chora, złamana, bez grosza. Za pożyczone od koleżanki pieniądze kupiła bilet do Kielc, tam najęła furmankę chłopską z okolic Głowni i puściła się na Majdan. Jakże teraz wyczekiwała widoku ogrodów. Chłop, który ją wiózł, zwracał się kilkakroć z rozmową, ale bezskutecznie. Ewa była zamknięta w sobie. Nareszcie wprost zapytał:
— A dokądże panią zawieźć? Do szpitala? Na Mazurkowe?
— Nie, zawieźcie mię na Majdan.
— Dobrze. Ino trza wiedzieć, kaj. Bo po śmierci starego pana już tam niema nijakich paniów.
— Po śmierci starego pana... to znaczy Bodzanty?
— No.
— To umarł Bodzanta?
— Juści.