że jest poznana, ale nie śpieszyła powitać Marty, ani upaść do jej nóg dziewiczych, nie tkniętych rękoma i nie zhańbionych wzrokiem mężczyzny. Patrzała wciąż oślepłemi oczyma w widzenie swoje.
Marta stała na miejscu ze spuszczoną głową, śmiertelnie blada od straszliwego uczucia litości i nieznośnego uczucia wstydu. W pewnej chwili podniosła oczy ciemne od zgrozy, głębokie, odpychające, dziewicze, żałosne... Niemiłosierny jej wzrok, jak połyskliwy miecz archanioła świecił płomieniami odrazy i czystości.
— Przyszłam... wycharczała Ewa.
Milczenie.
— Marto!
Marta milczała.
— Chciałam tylko spojrzeć...
Szept Marty:
— Papa umarł! Papa umarł!
— Umarł!
— Teraz, tu mieszka mama. I ja, nieszczęśliwa... Nic nie wiem, nic nie wiem... Wszystko!... Lepiej, żebyśmy się nie znały!
— Tak lepiej... Wyszłaś nareszcie z »ludu«... Dziedziczko!
— Ach! — krzyknęła żałośnie. — Mama! Mama nie znosi... Broń Boże, broń Boże!
— Ja odchodzę, coprędzej...
Ewa poczuła nareszcie, że jest dziewką schorowaną, zżartą od syfilisu, szelmą uliczną, sprzedajnem bydlęciem. Zatrzęsła się cała, aż do stóp od wyrzutów sumienia, czyli od lęku. Uczuła nienawiść. Skłoniła się
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.