nów skoczyła na temat zupełnie inny. Kłócili się o coś pospolitego. Nadaremnie słuchała, tamując z całej siły bicie serca. Posłyszane wiadomości uderzyły ją w głowę, jak kłonice pijanych chłopów. Teraz szybko ważyła i kombinowała to wszystko. Decydowała się już w chwili samej kombinacyi. Jedno było pewne... Brzask jakiś w oczach... Kilkakroć zakaszlała się nerwowo i nie mogła powstrzymać tego kaszlu. Czuła, że może za chwilę rzucić się na ziemię, że za chwilę może nie wiedzieć o tem i rwać włosy, skowyczeć z rozpaczy... Chciała tedy wstać i iść... Iść! Lecz nie mogła udźwignąć z krzesełka swego ciała. Wszystko jeszcze krążyło w oczach i w głowie: białe lody gór, jezioro, drzewa, miasteczko, Chillon, ci ludzie spokojnie rozmawiający. Nieopisane uczucie duzsności... Pojęła to jedno, że tylko od tych ludzi może dowiedzieć się wszystkiego. Ale cóż zrobić? Jak się dowiedzieć? Wspomniała, jak po przebudzeniu wspomina się sen, że jeden z tych drabów ścigał ją i napastował oczyma. Trzeba tedy z tego wydobyć wiadomość. Ale w tej chwili... rozmawiać... uśmiechnąć się... Wstała z ławki i zapłaciła kelnerowi za śniadanie. Gdy jej wydawał resztą, poszukała oczyma długonosego szatyna i wycisnęła na swe usta uśmiech, jakby krew wyciskała z rany.
Potem wyszła wolno z ogródka i skierowała się ku jezioru. Szła po równej, białej szosie, snującej się łagodnymi skrętami. Nie oglądała się. Czuła na głowie ciężar, jakby miała na włosach olbrzymią, czarną przyłbicę. To też głowa chwiała się w tył i naprzód. Z pod przyłbicy włosy zdawały się rosnąć w górę, w olbrzymie zwoje. Niosła w piersiach strach i zimno. Nic już
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.