— Hotel Grammont. Nazywam się Ewa Pobratyńska.
— Więc nie — Niepołomska?
— Nie, nie Niepołomska! — chichotała — Ba! jakże pan to może wydostać dziś? Jakim sposobem?
— Pojadę do Genewy... Za godzinę odchodzi pociąg. Wrócę wieczorem.
— Ale teraz, panie! Teraz!
— Co teraz?
— Czy pan jest rzeczywiście człowiekiem dobrego wychowania?
— Pochlebiam sobie!
— A więc... Cóż mam robić? Chciałabym być natychmiast sama, i to tutaj, w tej łodzi!
— W tej łodzi! Znowu — w tej łodzi!
— Czy nie zechciałby pan opuścić mię? Do brzegu nie jest tak znowu bardzo daleko. Niech pan to zrobi? Albo — ja sama skoczę! Nie mogę!
Student spostrzegł jej ruch. Twarz jego wyciągnęła się i sposępniała. Siedział obojętnie, z wytrzeszczonemi oczami.
— Czemś panią do żywego dotknąłem... Ale czem, — przez Bóg żywy! Przepraszam... Gdybym mógł był wiedzieć!
— Nic, nic! Muszę być sama, panie! — krzyknęła.
Bielmo rozpaczy zasłaniało jej źrenice. Dłonie splatały się i załamywały konwulsyjnie. Zęby były wyszczerzone, twarz strasznie blada. Student siedział osowiały, ze zwieszoną głową. Myślał głęboko. Wyszeptał:
— Gdybym mógł być przez jedną sekundę tak przez panią kochany! Przez jedną sekundę!
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.