rzy, mieniące się mnóstwem barw, nęciło i oślepiało. Olbrzymi, ruchomy wąż barw i połysków, widzialny zdaleka, urzekał. Ewa marzyła, patrząc nań. Chwilami porywała ją pasya nieprzeparta, żeby się dostać w ten szereg powozów i zająć swe miejsce.
Upajająca siła piękności, wykwitu kultury, przepychu, sprawiała rozkosz, zasłaniającą wszystko. Jakże teraz śmiała się ze siebie, siedzącej w płatniczej budce cukierni w Warszawie. Śmiała się dobrodusznie a nienasycenie. Napół świadomie rozkrzewiała w sobie radosne i porywające uniesienie na widok blasku, połysku i barw.
Przybyła była do Paryża tej samej nocy, po dokonaniu »zemsty« nad Łukaszem. Sprawiło jej tajną, głuchą i złowieszczą radość zimne pożegnanie ze studentem, kiedy najbezwzględniej został zachwycony. Mówiła sobie: niech-no troszeczkę potęskni — i to bez skutku... Niech się dowie, jak to się tęskni. Jak się to w ciemne noce szuka koło siebie konającemi z rozpaczy rękoma. Młody jest, — to mu się przyda.
Przybywszy do Paryża, (nie wiedzieć po co), chciała zagłuszeń, zamurowali owej »zemsty« nadlemańskiej. Czasami wybuchała w niej istna padlina wstydu. Nagle przychodziła rozpacz.
Przychodziła nie wiadomo kiedy, jak ów Złodziej z Apokalipsy, o którym »nikt nie wie, której godziny przychodzi«.
Wówczas zrywała się z miejsca i uciekała przed sobą — w kraj, w przestrzeń, w miasto. — Chodziła i jeździła po najrozmaitszych norach, kabaretach, teatrach, cyrkach, zaułkowych budach. — Błąkała się pó-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.