— Co takiego?
— Wszak spotkała już pani pana Niepołomskiego!
— Nie.
— Dotąd nie! To dziwne.
— Rzeczywiście dziwne.
— Dziwne dlatego, że był u mnie w Paryżu niejaki pan Horst...
— Horst? — zawołała w popłochu.
— Horst. Jeden z tych wielkich fabrykantów, bogaczów. Spotykałem ich dawniej w towarzystwie. Teraz koło tego właśnie jakoś jest dziwnie kuso i cienko. Zdziwiłem się, gdy mnie zaszczycił swemi odwiedzinami, bo nigdy go nie estymowałem, a tu tembardziej, gdyż żyję na uboczu, w zupełnej ciszy...
— Cóż on mówił?
— Właśnie bardzo wiele mówił o pani.
— O mnie?
— Dopiero od niego dowiedziałem się, że to pani dobry znajomy. Rozpowiedział mi przedewszystkiem, że Niepołomski był w Warszawie...
— Kiedy Niepołomski był w Warszawie?
— Zaraz po naszym wyjeździe, w marcu.
— Po naszym wyjeździe, w marcu... — powtórzyła cichym, struchlałym, jak gdyby rozsiekanym głosem.
— Był u rodziców pani. Wtedy widział się z nim ów Horst i niech sobie pani wyobrazi mój gniew, nagadał Niepołomskiemu, że pani wyjechała no... ze mną jako... Pojmuje pani, co ten człowiek...
— Pojmuję.
— Wówczas Niepołomski, podobno, wpadł w straszną pasyę, rzucił się na niego. Zrobiła się burda. Za-
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.