— Zostanę. Tak, zostanę w Warszawie przez zimę. Zresztą... na wsi.
— Dziwnie się pan pokierował w tym roku: lato w Paryżu, jesień w Warszawie... Któż to widział?
— Rzeczywiście. Może w przyszłości poprawię się.
— Trzeba koniecznie.
Uśmiechnął się blado i z prawdziwie arystokratycznym wdziękiem ukłonił.
— Pani tu zostaje?
— Zostaję.
— Cóż mam uczynić w Warszawie?
— Gdyby to panu nie przyczyniło zbyt wielkiego kłopotu... Ale tylko w tym wypadku! Po pierwsze, — czy ojciec mój zdrów? Czy ma zajęcie? Co robi? Wszystko o ojcu.
— Rozumiem.
— Możeby można jakimś sposobem — i o matce. Ale nie od ojca... Może w ostateczności... Choć — nie, nie!
— Oczywiście, że nie od Horsta.
— Niech pan za żadną cenę nie mówi Horstowi, gdzie ja jestem i co ze sobą robię. Owszem, gdyby go można jakimś sposobem wyprowadzić w pole...
— Dobrze. Nie będę się z nim widział, ale to zrobię. Obmyślę.
— Najważniejsza rzecz, to żeby mi pan przysłał adres ojca dokładny, ale biurowy. Chcę do niego pisywać.
— Tak.
— Wszelkie o nim szczegóły byłyby dla mnie poprostu, poprostu...
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.