— Mogę tedy pisać do pani według obecnego adresu?
— Czy może pan pisywać? No... tak. Choć to wszystko... Ach, poco my to mamy wlec, ciągnąć? Może... niech pan wcale nie zajmuje się tem wszystkiem!
Mówiła to już oschle i zimno, w sposób niemal obrażający. Szczerbic siedział bez ruchu, sztywno. Twarz jego była obojętna, oczy bez wyrazu. Cień wściekłości, wzdrygnienie szaleństwa przesunęło się po jego twarzy, ale natychmiast znikło, spędzone aktem woli.
— Więc pani do Warszawy teraz nie pojedzie?
— Ja do Warszawy? Chyba pan żartuje? Cóż ja tam będę?... Zresztą, jakżebym mogła tam jechać... — mówiła, wlepiając oczy w marmur stolika, — toż tam czeka na mnie...
— Kto?
— W miasteczku... — wyszeptała.
— Co takiego? — rzekł Szczerbic.
— Pan przecie wie!
Parsknęła udanym śmiechem. Raptownie umilkła i mówiła jednym tchem:
— Dopóki żyje ów żyd, nie mogę przecież wrócić!
— A on żyje, niestety.
— Pan wie, że żyje?
— Wiem. Ale jest ta pociecha, że on będzie milczał, dopóki ja żyję.
Ewa znowu zachichotała niemądrze — i rzekła:
— Łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
— Moja łaska nie jeździ na pstrym koniu.
Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.